Strony

"Harcerskie serce" Sylwestra Graniecznego


Dzięki uprzejmości i olbrzymiej pracy harcerskiego pisma historycznego Skaut dzielę się dziś odnalezioną nowelą "Harcerskie serce" autorstwa OMI Sylwestra Graniecznego, która 16 lutego 1937 roku otrzymała I nagrodę w konkursie nowelistycznym lwowskiego Skauta. W tym czasie, liczący 24 lata, Sylwester był był jeszcze przed święceniami kapłańskimi i przebywał w Obrze Wielkopolskiej.
oraz na stronę główną http://www.skaut.okay.pl/

***

Przeminął już upał dnia. Rozżarzone słońce zsuwało się za czarny bór. Poprzez wierzchołki drzew przedarły się jeszcze złote promienie i igrały po spokojnej toni jeziora. Mrok spowił zwolna pola, lasy i łąki. Nad brzegiem jeziora stał harcerz zapatrzony w uroczy zachód. 
Na jego młodej twarzy malowało się zamyślenie i troska. Cisza panowała dookoła. Tylko
z lewego brzegu jeziora, gdzie na tle białych brzóz rysowały się kontury obozu harcerskiego, słychać było żywe wybuchy śmiechu. 
– Wesoło im – rzekł harcerz budząc się z zamyślenia.
Był to druh Stanisław Mazur, komendant obozu. Na jego głowie spoczywały troski
o roześmianą gromadę harcerzy. Kochał on swą czeredę więc i trud był mu słodki. 
I teraz wyszedł z obozu, by z dala od gwaru, w ciszy przygotować plan i gawędę na wieczorne ognisko. Ale myśl jego ulatywała hen za to jezioro, za ten las, gdzie leżała jego rodzinna wioska, a w niej grób ukochanej matki. O, jak chętnie by ukląkł nad tą mogiłą,
jak za dawnych chłopięcych lat. Powiedziałby jej, że już nie jest sierotą…, że ma dużo braci…, że jest szczęśliwy… Od czasu, gdy nad tym jeziorem rozbił namioty, komendant często popadał w zamyślenie. Wszak tu każdy pagórek, każdy rów, każde drzewo przypomina mu chwilę, gdy pierwszy raz spędzał tu obóz. Tu nad tym jeziorem znalazł prawdziwe współczucie, tu przestał być sierotą, tu skończyła się jego gorzka dola tułacza.
I teraz długo marzył. Zbudził go dopiero głos trąbki. Gdzie gawęda, pomyślał.
– Acha, mam… to będzie wyśmienite… – rzekł do siebie i ruszył do obozu.
Drużyna siedziała przy ognisku. Jasne płomienie strzelały ku niebu oświetlając rozśpiewane twarze druhów. Z młodych ich piersi płynęła pieśń radosna, potężna:
Płonie ognisko i szumią knieje,
Drużynowy siadł wśród nas,
Opowiada starodawne dzieje,
Bohaterski wskrzesza czas…
Umilkli. Wszystkich oczy zwróciły się w stronę komendanta.
On powstał, jednym rzutem oka objął całą drużynę i tak się odezwał:
– Dziś nie będzie gawędził drużynowy, ale kilku z was na wyrywanego powie coś na temat:
co mnie skłoniło, że zostałem harcerzem. Nastała cisza. Nikt nie chciał mówić pierwszy.
– No, Janek, rozpocznij ty – rzekł komendant.
Janek, choć był największym gadułą w drużynie, namyślał się długo, wreszcie zaczął:
– Jak zostałem harcerzem? – Hm… co tu długo gadać. Dziwiłbym się bardzo, gdybym
nie był harcerzem, gdyż harcerstwo a moja natura, to jakby jedno. Ja lubię bohaterstwo,
życie z przyrodą, koleżeństwo, szukam przygód, a to znajduję w harcerstwie. Dalej harcerstwo daje mi pewien hart ducha, wskazuje cel i piękno życia dla Boga, Ojczyzny
i bliźnich. To wszystko skłoniło mnie, że wstąpiłem do drużyny.
– Dobrze – rzekł komendant – teraz ty, Julku.
– Teraz prosimy druha komendanta – ośmielił się Bolek.
– Druh komendant – wołali za nim harcerze.
Komendant tego się nie spodziewał.
Długo się wzbraniał, ale widząc w oczach wszystkich szczerą prośbę, nie mógł odmówić.
– Zgoda – rzekł, lecz dalsze słowa utknęły mu w gardle, a głos jego stał się dziwnie miękki.
Wzruszenie malowało się na jego twarzy. Przemógł się jednak. Rozpoczął.
– Będzie temu lat piętnaście, kiedy po raz pierwszy ujrzałem harcerza i kiedy nim zostać
zapragnąłem. Jako sierota, opuszczony przez wszystkich zmuszony byłem porzucić
wioskę rodzinną, by w odległym mieście szukać pracy. Wybrałem się pieszo z torbą
żebraczą. Po drodze chleb znajdowałem wszędzie, ale serce bardzo, bardzo rzadko.
Nieraz musiałem nocować pod gołym niebem. Nie bałem się.
Drżałem tylko, gdy przechodzić musiałem obok chłopców pasących bydło, gdyż ci nigdy mnie nie przepuszczali bez drwin i dokuczliwych wybryków.
Tak też było i wtedy, gdy spotkałem pierwszego harcerza. Zbliżałem się do niedaleko
stąd leżącej wioski, gdzie pragnąłem przenocować. Przypadkiem musiałem przechodzić
obok bawiących się chłopców. Obejść ich nie mogłem, więc starałem się przejść jak najskromniej. Niestety, nie udało się. Otoczono mnie, pytano o nazwisko, szarpano moje
wysłużone ubranie śmiejąc się i drwiąc ze mnie. Cóż ja mogłem przeciw takiej liczbie.
Oparłem się o drzewo przydrożne, a z ócz popłynęły łzy. Nagle chłopcy ode mnie odskoczyli,
a równocześnie na mojej głowie spoczęła czyjaś dłoń. Poprzez łzy ujrzałem harcerza.
– Jak się nazywasz, mały? – spytał mnie serdecznie.
– Mazur Stanisław, – odrzekłem nieśmiało.
– A skąd?
– Z Górki.
– Z Górki? A jak się tu dostałeś?
– Pieszo. Jestem sierotą i idę do miasta szukać pracy.
– A tym, co zrobiłeś, że cię opadli?
– Nic.
– Dobrze. Zostań tu chwilkę, ja pójdę do nich.
Poszedł. Chłopcy z początku nieufnie, potem coraz śmielej do niego się zbliżali. Nie
wiem, co im powiedział. Widocznie przemówił im do serca, gdyż wszyscy, jakby różdżką czarodziejska zmienieni przyszli mnie przepraszać podając mi swe dłonie. Czułem
się nieswojo podczas tych ceremonii. Po raz pierwszy mnie przepraszano, po raz pierwszy
podano mi dłoń. Z podziwem patrzyłem na swego oswobodziciela. Podobał mi się jego mundur harcerski, jego postawa rycerska, a nade wszystko jego dobroć i harcerskie serce.
Noc się zbliżała. Pilno mi było w drogę. Podziękowałem harcerzom za obronę i chciałem ruszyć ku wsi, by poszukać sobie noclegu. Lecz ten mnie zatrzymał i zabrał z sobą do obozu.
Obóz ten leżał na tym samym miejscu, gdzie nasz obecnie. W nim dopiero w całej pełni poznałem ducha harcerzy. Było mi wśród nich dobrze jak dawniej w chacie rodzinnej, gdy ojciec i matka żyli. Zapomniałem o moim sieroctwie i tułaczce. Usiadłem z nimi przy ognisku, wpatrywałem się z zachwytem w żywiołowe płomienie, słuchałem ich pieśni i gawęd, czułem ich miłość, koleżeństwo i prawość. Gdy po wspólnej modlitwie przy dogasającym ognisku znalazłem się na posłaniu w namiocie, długo nie mogłem zasnąć.
Marzyłem o mundurku harcerskim, o ognisku, o ostatnich przeżyciach…
Straszną mi była myśl, że jutro będę musiał miejsce to opuścić. Starałem się o tym nie myśleć. W końcu postanowiłem poprosić komendanta, by pozwolił mi dłużej pozostać w obozie. Nazajutrz rano starałem się spotkać komendanta i przedłożyć mu swoją prośbę.
Stanąłem przed nim nieśmiały, lecz jego uśmiech dodał mi odwagi. Przychylił się do mojej prośby, nawet więcej, przyjął mnie za ucznia krawieckiego do swego warsztatu.
Zostałem więc harcerzem, gdyż spotkałem serce i czyn harcerski, a serca jako sierota
szukałem. Odtąd przestałem być sierotą, bo harcerze stali mi się braćmi, a drużyna
domem rodzinnym. Komendant skończył. Druhowie otoczyli go w koło pragnąc mu okazać swą wdzięczność i przywiązanie, lecz on chcąc uniknąć owacji rozpoczął swą ulubioną piosenkę. I znowu płynęła pieśń wesoła, z głębi serc gotowych do poświęceń dla Ojczyzny, dla bliźnich i ubogich.

* * *
Noc zapadła głucha i ciemna. Obóz pogrążony był w głębokim śnie. Z dala przesuwały
się dwa cienie. Była to warta. Szli obaj długo w milczeniu. Nagle jeden odezwał się
cicho.
– Teraz rozumiem – rzekł.
– Co rozumiesz?
– Rozumiem, dlaczego nasz komendant ma takie dobre serce dla biednych. Nieraz
widziałem, jak spotkawszy obdartego chłopca, brał go do swego warsztatu i prędzej nie
wypuszczał, aż całe ubranie było naprawione.
– Widziałeś?
– O, jeszcze więcej widziałem. Kilka razy zawołał mnie do siebie i mówił: Bolku, weźmij
tę paczkę i zanieś ją pod wskazanym adresem.
– A co w tych paczkach było?
– Nie wiem, ale tak się domyślam, że pewno nasz komendant uszył jakie ubranko i posłał
tym biednym ludziom.
– A ja nie mogę pojąć, jak on umie podejść do chłopców. Tyle nagadałem Stachowi i Jurkowi
o harcerzach, a oni tylko się ze mnie śmiali. Przyszedł komendant, rzekł słówko, a wkrótce potem Jurek i Stach w drużynie.
– Nie rozumiesz? Przecież nasz komendant często powtarza: Młodzieży nie zdobywa się tylko słowami, ale czynem i sercem harcerskim.
Tak oni z sobą gwarzyli…

S. Granieczny